Choroba – i co teraz?


Kurde mać i jeszcze kilka nieprzyjemnych słów się nasuwa. Katar, kaszel i złe samopoczucie – już wiadomo, że w domu zagościła choroba. Nasuwa się pytanie: damy radę sami czy lekarz i leki? No niestety nie na wszystkim się znam, a zdrowia dziecka nie zaryzykuję…

Więc skończyło się na wizycie u lekarza. Miałam nadzieję, że Rumpel przeżyje choć pierwszy rok bez choroby, tym bardziej, że karmię piersią, ale cóż. Mogę winić tylko siebie i świat :), który kilka dni wcześniej zesłał przeziębienie na mnie. Rumpel podłapał katar niestety ode mnie.

Teraz co? Na kaszel, choć łagodny dostaliśmy syrop i z tym nie będzie problemu, bo łyżeczka i kropelki mojemu dziecku nieobce, więc z podażą specyfiku nie będzie problemów. Ale co z tym cholernym katarem. Biedny nie spał całą noc, jak tylko zasnął to zaraz wybudzał się, bo nie mógł złapać oddechu. Sól fizjologiczna, aspirator, spray do nosa udrażniający drogi oddechowe – mamy wszystko. Ale jeszcze trzeba to zastosować. O zgrozo, biedny Rumpel. Jak tylko widzi spray do nosa albo pieluchę, którą chcę mu wytrzeć smarki spływające prawie po brodzie to ucieka. Do tej operacji trzeba dwóch. Tatuś też musi pomóc – haha – nie tylko ja będę niedobra. Słabe to pocieszenie. I tak kilka razy dziennie.

Nocki są najgorsze, bo wydzielina spływa i spływa i nie chce noska odblokować. Że też ten głupi katar nie może być taki jak u dorosłych, że tylko jedna dziurkę blokuje! GŁUPI KATAR!! Po trzeciej nieprzespanej nocy w końcu podnoszę białą flagę i dzwonię po pomoc. Babcia – ach ta nieoceniona skarbnica wiedzy tajemnej, czasem nieco przestarzałej, ale z tomów porad któraś się sprawdzi. No i mamy zwycięzcę – wilgotność w pokoju trzeba zapewnić. Ręczniki mokre i miski z wodą rozmieściłam gdzie się dało. Widać, że jest to jakaś ulga. Nawilżanie powietrza to jedna ze starych, sprawdzonych metod 🙂

Na dodatek pojawiła się gorączka. Ponoć to dobry znak, bo organizm się broni, walczy. No to nie panikuję, podałam lek na obniżenie temperatury. Przez trzy dni podawałam zgodnie z opisem co 6 godzin. Pomogło. Ale Rumplowi ulgę sprawiały chłodne okłady, nie zimne, ale takie po prostu w temperaturze pokojowej zwilżone pieluszki tetrowe. Przykładałam mu na rączki, czoło, główkę przy czym omijałam kark i węzły chłonne.

Po kilku dniach widzę światełko w tunelu. Jako tako przespana noc. Jest lepiej. Ha, obeszło się bez antybiotyków, na szczęście to tylko przeziębienie.

Ale, ale. Chwila, chwila. Nie myślcie sobie, że wszystko wraca do normalności. Nie, nie, nie. Widziałam, słyszałam, teraz wiem z własnego doświadczenia. Dzieci po przebytej chorobie nigdy nie wracają do stanu sprzed tak szybko. Tyle co udało nam się Rumpla nauczyć jako tako ładnego spania, tzn. zasypiania i przespanych nocy, a teraz wieczorem jest ryk i krzyk i zdzieranie gardła. Tak, tak, dzieci po chorobie mają silniejszą potrzebę utulenia do snu, uspokojenia, bliskości i wyprowadzenia rodzica skrajnie z równowagi. 🙂 No tatusia na pewno. Ja ze stoickim spokojem podeszłam do łóżeczka sto pięćdziesiąt osiem razy, pogłaskałam, pośpiewałam, wzięłam na rączki, aż w końcu dziecię moje zasnęło w moich ramionach. Duma z siebie, taki spokój mieć 🙂

You may also like

LEAVE A COMMENT

O mnie

Zofia

Kim jestem? Hmm… Jestem tysiącem osób w jednej. Jestem kobietą, żoną, mamą, córką, wnuczką, pracownikiem, kucharką, sprzątaczką, gosposią, nianią, kochanką. Jestem sobą i jestem efektem swoich rodziców.

Zblogowani

Zblogowani