Niedziela dzień lenia – czyli nie gotujemy w domu


Muszę na wstępie przyznać, że jestem snobem restauracyjnym. A właściwie nie snobem tylko strasznie wybredną klientką i ogólnie w knajpach chyba mnie nie lubią. Od momentu ciąży, później rozkręcania laktacji, karmienia piersią i miesięcy diety eliminacyjnej jestem chyba jeszcze gorsza. Zawsze coś zamieniam, dodaję, ujmuję z zestawu. A pieczywo proszę inne, ogórek ze skórką, bez pomidora, bez masła, z oliwą i takie tam pomysły różne. Zawsze też ogarnia mnie stres związany z jedzeniem w restauracji. A jeśli będzie brudno (brudno w kuchni czego jako klient nie widzę)? A jeśli się wszyscy zatrują, bo produkty były nieświeże. Brud, zatrucie pokarmowe i potencjalny ból brzucha to tylko jedna strona moich zmartwień. Teraz kiedy jest Rumpel, martwię się dodatkowo o milion innych rzeczy… Po co mi te wyjścia, skoro przyprawiają mi tyle stresów?

A no po to, że przyjemność jest większa i ten stres równoważy. Oczywiście jeśli jest wszystko dobrze. Zdarza mi się bardzo często, że jestem niezadowolona, z różnych względów. I powiem Wam szczerze, że najczęściej niezadowolenie wcale nie jest związane z jedzeniem jako takim. Dlatego tym bardziej chcę Wam przedstawić co i gdzie robiłam wczoraj.

Restauracja w Zawadzie koło Opola

Restauracja w Zawadzie koło Opola

Rumplowa familia w piątkowe popołudnie postanowiła zrobić z siebie burżujów i zjeść niedzielny obiad w knajpie. Zadzwoniłam i dokonałam rezerwacji na odpowiedni stolik. Oczywiście o godzinie 13:00 w niedzielę dzwoniłam, że się spóźnimy, bo Rumpel raczył dopiero wstać po drzemce. Pozbierani i pozytywnie nastawieni wyszliśmy z domu. Zaczęło lać jak z cebra. Zrobiła się taka ulewa, tak mocno padał deszcz i zrobiło się tak zimno jakbyśmy wskoczyli w połowę jesieni. Ale niestrudzeni pogodą dotarliśmy na miejsce o 14:02. Przywitała nas miła Pani kelnerka i odprowadziła do zarezerwowanego stolika. I tu moje pierwsze zaskoczenie… Nie wiem czy to było celowo czy przypadkiem, ale stolik mieliśmy zaraz obok kącika zabaw dla dzieci. Drugie pozytywne zaskoczenie – dostępne krzesełko do karmienia dla dzieci. Ja wiem, że XXI wiek, że knajpy są dla ludzi, dla rodziców, że klient nasz pan i bla, bla, bla, ale często krzesełka nie ma lub jest w takim stanie jakby siedziały w nim nosorożce, a nie dzieci. Dlatego z zadowoleniem posadziłam Rumpla do czystego fotelika z działającymi pasami bezpieczeństwa.

Zamówiliśmy z karty co komu przypasowało i grzecznie czekaliśmy na jedzenie. Ha, ha, ha. Grzecznie? Kto nas nie zna, to mógłby tak pomyśleć. Rumpel nie usiedział nawet minuty w krzesełku do karmienia, Hubbie go zabrał i brykali po całej restauracji. I wiecie co było fajne? Kelnerki nie miały skwaszonych min, że jest dziecko pod nogami, były po prostu ostrożne i go omijały. Uśmiechały się i nie rzucały miliona niepotrzebnych uwag. A my jako odpowiedzialni rodzice (ależ sama sobie palnęłam komplement 🙂 ) pilnowaliśmy żeby Rumpel nie przeszkadzał w bieżącej pracy i nie wchodził tam gdzie nie powinien.

Najfajniejszy w całej knajpce okazał się kącik zabaw zrobiony dla maluchów. Stolik, krzesełka, kredki, pisaki i kartki papieru, jeszcze klocki, stoisko sklepowe i kuchenka dla dziewczynek, a poza tym jeszcze dywanik dla samochodowych wyścigów i całe pudło różnych zabawek. Rumpel zrobił tam porządek! Oj zrobił. Przestawił wszystko dwadzieścia tysięcy razy, bawił się jak to Rumpel i był zadowolony, że ma co robić i się nie nudzi. Widać, że jak się chce to można. Wszystko można. Można nawet wozić dziecko w sklepikowym zabawkowym wózku…

Kącik zabaw w Rukoli

Kącik zabaw w Rukoli

Stolik zabaw

Stolik zabaw

Kosz do sklepiku dziecięcego

Kosz do sklepiku dziecięcego

Zabawy w kąciku

Zabawy w kąciku

Mamusia też się potrafi bawić

Mamusia też się potrafi bawić

Kącik zabaw

Kącik zabaw

Ale najbardziej zostałam kupiona dwoma rzeczami. Po pierwsze, damską toaletą, która jest wyposażona w przewijak, nawilżane chusteczki i pieluchy. Taki niby sobie od niechcenia zrobiony kącik, ale… Można bez problemów, irytacji i stresu przebrać malucha w czystym miejscu. Dla mnie jest to poziom i standard oczywisty jaki powinien panować w rodzinnych restauracjach, ale tu znów od nadziei i oczekiwań konsumentów do realizacji daleka droga. Tym bardziej wiec doceniam, że w Opolu restauratorzy się szybko uczą i szanują swoich klientów. Zobaczcie sami jak:

Toaleta z przewijakiem

Toaleta z przewijakiem

Stołeczek do mycia małych rączek

Stołeczek do mycia małych rączek

Przyjemnie jest wejść do czystej toalety. Wiem, że różne sa poziomy czystości i akceptacji toalet, ja jestem z tych nienormalnych. Nie chodzę do publicznych toalet poza sytuacjami, kiedy nie pójście mogłoby się skończyć mokrymi nogawkami. Nie znoszę publicznych miejsc, bo najczęściej są brudne i śmierdzące. Tak więc uwierzcie, że wizyta w restauracyjnej ubikacji, która jest czysta, papier nie wala się po podłodze, deska nie ma kropelek z poprzednich wizyt, a po umywalce nie spływają resztki mydła jest możliwa. Przewijak też był czysty. Był tak czysty, że nie bałabym się położyć na nim Rumpla nawet gdybym nie miała ze sobą pieluch tetrowych. Na szczęście zawsze i wszędzie zabieram ze sobą torbę dzieciorkową, w której jest prawie wszystko.

Druga rzecz, która kupiła moją przychylność to ciasteczka wypiekane na miejscu i podawane do kawy i herbaty. Były pyszne, a kiedy zapytałam czy można kupić przemiła pani kelnerka poczęstowała mnie jeszcze porcją słodkich maślanych ciastek. Jestem łasuchem i uwielbiam słodkie, więc nawet taka pierdoła jak ciastka może być podstawą zadowolenia klienta, jak widać.

A najważniejsza część programu czyli jedzenie? Bardzo dobre. Smaczne, estetycznie podane. No i nikt się nie otruł, nie wymiotował i nie miał innych nieprzyjemności. Nie wiem co Wam więcej opowiadać, bo w Food Porn się zbytnio nie czuję, a zdjęć zrobić nie zdążyłam. Moje serce skradł deser, co chyba nie dziwi. Tiramisu w ładnej miseczce, z dwoma rodzajami nasączanych biszkoptów i kremowym, aksamitnym mascarpone przykryte pierzynką z kakaowego proszku.

Wystrój całej restauracji też jest bardzo sympatyczny. Włoski, ciepły i zachęcający do jedzenia. Więc mogę Wam tylko powiedzieć, że niedzielny wypad do knajpy uważam za wielce udany.

retro obrazy na ścianach

retro obrazy na ścianach

Teraz Wy pochwalcie się jakie macie zboczenia restauracyjne? Lubicie jadać poza domem? Jakie klimaty, jakie smaki? Co robicie wtedy z dzieciakami?

 

You may also like

2 komentarze

  • Jolanta
    29 stycznia 2016 at 07:48

    Wszystko bez zastrzeżeń i pomocne, ale jak można napisać XXI wiek cyframi arabskimi???

    • Zofia Anlauf
      29 stycznia 2016 at 07:56

      No jakoś tak można było 😉 ale poprawiłam 🙂

Skomentuj Zofia Anlauf Anuluj pisanie odpowiedzi

O mnie

Zofia

Kim jestem? Hmm… Jestem tysiącem osób w jednej. Jestem kobietą, żoną, mamą, córką, wnuczką, pracownikiem, kucharką, sprzątaczką, gosposią, nianią, kochanką. Jestem sobą i jestem efektem swoich rodziców.

Zblogowani

Zblogowani