Spacer – nie dla wrażliwych


Od zawsze wiedziałam jaką będę mamą. Zanim w ogóle dzieci miałam w planie to wiedziałam, że jeśli będę mamą to właśnie taką. Jakie będą moje słabości, mocne strony, jak będę się zachowywać w określonych sytuacjach. I wiecie co? Większość mam po narodzinach swoich dzieci mówi, że musiała dużo zweryfikować, zwłaszcza w swoich oczekiwaniach. Ja teraz mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć i nieco dumy w tym zdaniu będzie: jest tak jak myślałam, że będzie. W przypadku spacerów niestety też…

Młody chodzi już od 10 miesiąca i uwierzcie mi, że na początku wcale nie rozpierała mnie duma, tylko można było dostrzec przerażenie w moich oczach. Ale no przecież nie powstrzymam rozwoju dziecka. Zaakceptowałam więc fakt, że moje dziecko jest mobilne od ukończenia 6 miesięcy (no tak! etap raczkowania też był szybki i wstawania przy meblach…). No Rumpel jest mobilny to i ja muszę. O ile w domu to żaden problem, zwłaszcza w nowym mieszkaniu, do którego ku mojej uciesze udało nam się wprowadzić. Ale spacery to jest całkowicie inny wymiar. Dla mnie od początku trudna sprawa, bo jeszcze nie zdążyłam się Wam pochwalić, ale spacerowe początki były naprawdę ciężkie.

Spacery stały się ciekawsze dopiero kiedy młody przesiadł się do spacerówki. Ale to też jeszcze nie był moment chwały. Teraz jest ciekawie. Teraz mu się podoba. Od niedawna dopiero nie drze się na spacerach wniebogłosy. Od niedawna nie spędza spacerów tylko i wyłącznie na rękach tatusia lub mamusi. Od bardzo niedawna robi za to wiele innych przerażających dla mnie rzeczy na spacerach… jakich pytacie?

Dzień wolny wykorzystaliśmy na pierwszy dłuższy spacer z Rumplem i pokazanie mu okolicy z perspektywy… Z perspektywy stojącego człowieka. Młody dostał buciki i nareszcie mógł sam pedałować po ścieżkach Wyspy Bolko i Pasieki. Z bucikami mieliśmy problem, ponieważ młody zaczął stawać i chodzić bardzo szybko, ale małe stópki zostały zbyt małe na obuwie do chodzenia. Na szczęście (nie wiem czyje szczęście niby 😉 ) buty się znalazły, są dopasowane, chodzić i biegać można. No więc pozwoliliśmy młodemu przemierzać chodniki i uliczki i efekt tego taki oto:

Na filmiku młody stwarza pozory w miarę grzecznego dziecka, ale niestety… to tylko pozory. Jak to mały Rumpel. Zawsze ma swoje zdanie. My w prawo z hubbiem to on w lewo, my w przód to on się odwraca i w przeciwnym kierunku, mówię, że na ulicę nie wolno, to zaczyna biec w tymże kierunku. Jest moc! Jest super. Jest zabawa. Wiedziałam, że moje dziecko nie będzie kukłą idącą idealnie tam gdzie chcę, wiedziałam też, że za dzieckiem będę gonić i pilnować jak oka w głowie. I wiedziałam coś jeszcze… Ale najpierw opowiem Wam krótką historyjkę z mojego dzieciństwa…

Pamiętam jak przez mgłę, miałam może 7, 8 może 9 lat. Było ciepłe popołudnie, trawniki i chodniki skąpane w słońcu odbijały blask w drżących jeszcze od ostatnich kropelek deszczu kałużach. Letni wiatr i fantastyczna pogoda i aromat deszczu zachęcił do biegania boso po letnich kałużach. Ale na chodnikach czekały większe atrakcje. Dżdżownice! Te czerwone długie prążkowane dziadostwa wypełzają po deszczu, żeby rozkoszować się wilgocią i ciepłem słońca. A dzieci kochają wszystko co jest dla dorosłych fuj. Dla mnie dżdżownice nie tylko były super ekstra odlotowym robakiem, ale też sprzętem wędkarskim mojego kochanego taty… Więc nie tylko się ich nie brzydziłam, ale z niesamowitą radością potrafiłam trzymać w rękach wijące się dżdżowniczki. Obślizgłe, brudne, prosto z ziemi dżdżowniczki! I absolutnie nikomu to nie przeszkadzało?! A no przeszkadzało. Ktoś krzyknął do mnie z ogromnym obrzydzeniem „fuuuuuj! wyrzuć to świństwo”. No i wyrzuciłam.

Kiedy dziś o tym myślę to nie wiem co mam myśleć. Nie czuję wielkiego obrzydzenia tym faktem, a z drugiej strony wiem, że brzydzi mnie wiele innych rzeczy. I tu właśnie pojawia się ta matczyna paranoja i lekka hipokryzja. Choć sama od tych dżdżownic się nie zatrułam, to zeszłabym na zawał pewnie gdyby Rumpel tak się bawił robalami. Zeszłabym bo wiem, że obecnie jest na etapie co do rączki to do buzi, więc na samym trzymaniu by się nie skończyło. To jednak jest nic w porównaniu z tym, z czym na co dzień będę teraz walczyć. Mam tu na myśli walkę wewnętrzną między moimi obsesjami, a normalnym rozwojem i dzieciństwem Rumpla. Wiedziałam od początku ciąży, ze te dni nastąpią, ale cóż zrobić. Moja walka z paranojami, obsesjami i moją głupotą została rozpoczęta. Bo oto ja, mama, rozumiejąc wszystko aż za dobrze, mam trudności z przekonaniem samej siebie do słuszności racji męża. No to teraz do meritum. Ja, Zofia 😉 jestem cała załamana faktem, że moje dziecko bawi się na dworze tak, jak to bawią się wszystkie dzieci. Przeżywam jak stonka wykopki, bo oto moje idealnie wykąpane dnia poprzedniego dziecko puszczone samopas musi będąc na spacerze dotknąć absolutnie wszystkiego co jest w zasięgu małych rączek. Musi kucnąć, usiąść, a właściwie nawet wytarzać się w tumanach kurzu, stertach piachu i czarnej ziemi. Musi wszystko wkładać do buzi, degustować i niekoniecznie wypluwać. No musi matko wariatko (powiedziałam sama do siebie), bo przecież jest dzieckiem i tylko tak nauczy się świata, pozna go, nauczy się nazywać czynności i przedmioty, zrozumie otaczającą go rzeczywistość. Wiem to. I nawet rozumiem. Ale i tak nie mogę patrzeć na to, jak syn mój kopie w piachu czy kurzu czy co to tam było. I te brudne rączki wpychające kamole do buzi. Ja serce w gaciach, oczy na wierzchu i chusteczki nawilżane w pogotowiu, a hubbie z uśmiechem i śmiechem kręcący filmik z Rumplem w roli głównej. I tak będą wyglądać najbliższe miesiące. Deal with it Matka 😉

Rumpel na dworze

Rumpel na dworze

Rumpel poznaje podłoże kamieniste

Rumpel poznaje podłoże kamieniste

Oczywiście istnieje alternatywa. Mogę dziecka nie wypuszczać z wózka, zakładać mu z premedytacją białe skarpetki i chodzić na eleganckie pełne wdzięku spacery. Ale to też nie mój styl. I nie zrobiłabym tego mojemu Rumplowi. Kiedy widzę ten piękny uśmiech i radość w oczach Rumpla, to wszystkie moje paranoje schodzą na dalszy (a właściwie bardzo odległy) plan. Bo dzieci muszą być dziećmi, a rodzice muszą być mądrymi rodzicami. A ja muszę być… Ha o tym jaką powinnam być jako Mama Rumpla to pewnie niedługo Wam napiszę w osobnym poście…

 

 

You may also like

4 komentarze

  • Kasia_Z
    17 czerwca 2015 at 12:44

    Ha! Super! Co prawda mój maluch ma dopiro 5 miesięcy i zawsze mówiłam sobie, że będe wyluzowaną mamą, to jednak jak mój B. bawi się z Smykiem (podrzuca, kręci się z nim, siada z nim na huśtawkę i razem się bujają) – to ja dostaję swoistego zawału, że tak to nazwę. Więc ja boję się już, co to będzie, jak Smyk zacznie chodzić i z B. pójdzie na spacer 😀 No ale tak – dziecko swiat musi poznać … 😀 Powodzenia! Super , że mimo wszystko równa z Ciebie mama 😀

  • Dombisis
    17 czerwca 2015 at 20:20

    Bardzo fajny tekst:) a rumpel jeszcze fajniejszy:) nasz Mały właśnie zaczyna pelzac po ziemi 🙂 juz się nie mogę doczekać aż zacznie chodzić; ) ale jeszcze trochę sobie poczekamy. Chyba nie będzie potrzebny żaden fitness i inne cuda. Wystarczy dziecko 🙂 ps. Dzisiaj 10 km spacer za nami 🙂 kiedyś trza się na kawę umówić i wymienić doświadczeniami 🙂 Pozdrawienia dla rumpla hubba czy jak mu tam kuzyna mojego i dla Ciebie:*

    • Zofia Anlauf
      17 czerwca 2015 at 20:27

      Dziękujemy i również serdecznie pozdrawiamy. No i zapraszam na opolskie ścieżki spacerowe i dobrą kawę 🙂

Skomentuj Zofia Anlauf Anuluj pisanie odpowiedzi

O mnie

Zofia

Kim jestem? Hmm… Jestem tysiącem osób w jednej. Jestem kobietą, żoną, mamą, córką, wnuczką, pracownikiem, kucharką, sprzątaczką, gosposią, nianią, kochanką. Jestem sobą i jestem efektem swoich rodziców.

Zblogowani

Zblogowani