Podróż z dzieckiem – czego nie robić jadąc samochodem na wakacje


Kiedy miałam lat nieco ponad dwadzieścia wakacje były dla mnie jak wygrana w toto lotka. Nie widziałam problemu ani żadnych dyskomfortów w trzydziestosześcio godzinnej podróży autokarem do Grecji. Nie przeszkadzało mi mycie zębów na stacji benzynowej, siedzenie z dupą tylu godzin w autobusowym, średnio wygodnym siedzeniu bez możliwości choćby wyciągnięcia nóg i położenia się do drzemki. Wizja morza, plaży i odmiennej niż polska kuchni była dla mnie jak pyłek na pszczoły i kiełbasa dla psa. To był dla mnie cel i sposób dotarcia mi nie przeszkadzał.

To były czasy całkowitej beztroski, oszczędności ze stypendiów na studiach i pracy na bardzo dziwnych stanowiskach. To były czasy kiedy nie martwiłam się o dwa dni w autokarze i jedzenie starej kanapki w trasie. Nie myślałam tez wtedy o wielkim bagażu. Bo co mogło mi być potrzebne. Strój kąpielowy, olejki do opalania, kilka fatałaszków i może kosmetyków oraz akcesoriów higieny osobistej. A teraz? Teraz jest inaczej. Teraz kiedy pakuję się na wakacyjny wyjazd muszę brać trzy głowy pod uwagę. Całe planowanie takiej eskapady jest wyzwaniem i wymaga zdolności przewidywania przyszłości z kart, szklanej kuli lub układu gwiazd. Teraz pakowanie to wyczyn. O czym Wam z resztą napisałam.

Zdecydowaliśmy się na wakacje organizowane indywidualnie. Hubbie znalazł pokoje do wynajęcia, ja zajęłam się resztą spraw organizacyjnych. Wypełniłam wnioski dla całej naszej trójki o Europejką Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego, bo choć byłam pełna optymizmu to nie wyobrażam sobie jechać taka nieprzygotowana. I nawet dzień przed wyjazdem, po dwóch miesiącach palenia się lampki, dolaliśmy oleju do naszej czerwonej bryki. I jak Monica w Przyjaciołach zaplanowałam wszystko bardzo dobrze, planowałam i planowałam. Ale jak to w życiu bywa nie miałam czasu, żeby pewne rzeczy zweryfikować. I teraz mogę Wam dzięki temu opowiedzieć czego nie robić jadąc z dzieckiem samochodem na wakacje.

  1. Nie uzupełniać płynów samochodowych. Bo przecież po co je uzupełniać. Najlepiej poczekać aż lampka kontrolna zacznie świecić na stałe, bo mruganie to jeszcze żadna oznaka niedoborów. Najlepiej poczekać aż zbiornik wyschnie i ulotni się już cała jego zawartość. Po co komu przecież olej napędowy, woda w chłodnicy, płyn do spryskiwaczy, a paliwo to już w ogóle nie wiadomo po co lać do pełna. Polecam jazdę na oparach.
  2. Nie jechać na przegląd tudzież inne rutynowe zweryfikowanie sprawności samochodu. Ma cztery koła a kierownica się rusza? No to nie trzeba sprawdzać. Z pewnością bez problemów przejedzie zaplanowane ponad dwa tysiące (tak 2000) km.
  3. Nie kupujcie dodatkowego ubezpieczenia, a już Zielona Karta jest całkowicie niepotrzebna. Przecież wypadki nigdy nas nie dotyczą. Stłuczki i inne sytuacje drogowe zdarzają się tylko na filmach, nieznajomym i z pewnością jesteśmy w łasce i nam nic nie może się zdarzyć.

A teraz wyjaśnię Wam dlaczego nie musicie robić żadnej z powyższych rzeczy. To bardzo proste. Nie musicie, ponieważ nie musicie tez dotrzeć w miejsce docelowe planowanych i zarezerwowanych wakacji w planowanym terminie i z niezszarganymi nerwami.

No dobra. A teraz co się wydarzyło w trasie Rumpla na wakacje:

Mieliśmy tyle oleju w głowie, żeby jednak oleju dolać, a właściwie nalać do zbiornika. Bo przecież to, że jeździłam dwa miesiące i co jakiś czas świeciła mi się lampka ostrzegawcza o niskim stanie oleju nie była wystarczającym powodem, żeby zrobić to od razu. Dobrze, że moje podróże do sklepu są krótkodystansowe 🙂 No, ale na szczęście nic się nie zepsuło, silnik się nie zatarł i dolaliśmy olej w samą porę. Cała reszta nie miała się już tak wesoło.

W jakiejś jednej trzeciej trasy zaczęła się nam podświetlać jedna z kontrolek na plafonie. Ale znaleźliśmy magiczne okienko prędkości na poziomie między 80 a 110 km/h kiedy lampka jednak nie świeciła, więc z uporem maniaka podróżowaliśmy dzielnie w kierunku miejsca przeznaczenia, w kierunku Chorwacji i miejsca urlopu. Niestety na chorwackiej autostradzie, niecałe 200 km od celu auto ześwirowało, kontrolki oszalały i zaczęły pokazywać cuda niewidy. Raz były wszystkie na zero, mimo, że nadal jechaliśmy, raz na maxa wszystkie. Szybki telefon do przyjaciela, a właściwie do szwagra i przymusowy postój. Poradzono nam, żeby jednak zgasić silnik. I że ja byłam wtedy taka głupia! Na autostradzie, bez parkingu, w pełnym słońcu zrobiliśmy ten jakże niechciany postój. Telefon SOS odebrał sympatyczny Pan, który niestety nie rozumiał ani słowa po angielsku, polsku ani niemiecku. Rumpel bardzo szybko zaczął się denerwować, wiercić i pocić. Z samochodu zrobiła się sauna dosłownie w pięć minut. Zachowując resztki zimnej krwi spacerowaliśmy z nim na zmianę po drugiej stronie balustrady, po krzakach i innych chaszczach. Już myśleliśmy, że tak zostaniemy na pastwę losu, ale jeden kierowca się zlitował, zatrzymał i zgodził pomóc jako tłumacz dla pomocy drogowej. Kiedy przyjechali już mi było wszystko jedno. Chciałam tylko dotrzeć na miejsce pobytu. Ale oni tylko holują i to za śmiesznie wysokie stawki. Panowie jednak widząc rozpacz w moich oczach, dzielność mojego syna i wielki wkurw mojego męża pomogli nam tak jak umieli. Skontaktowali się z właścicielem apartamentów, a ostatecznie pomogli też nam… Błyskiem geniuszu i ostatnią nutką zajebistości  wymyśliliśmy, że może nasz czerwony demon odpali na popych. I odpalił. Hvala tym wspaniałym Panom, którzy z czystej dobroci serca nam pomogli i sprawili, że dotarliśmy na miejsce przeznaczenia. Uff.

A potem mój zajebisty Hubbie sam wymienił alternator, który kosztował nas prawie trzy razy drożej niż w Polsce 😀

A potem żyli długo i szczęśliwie. hahaha.

A tak na serio, to mieliśmy dużo szczęścia w nieszczęściu. Dojechaliśmy, wszystko się jakoś ułożyło, wakacje nie zostały zepsute. Rumpel dzielnie się spisał w kryzysowej sytuacji. I gdyby nie słodka ironia mojego pomysłu – weźmy samochód od mamy, bo jest większy bagażnik i mniej spala… A mama na to, ze dawno nie jeździła w dłuższe trasy i nie robiła konserwacji żadnych i może się popsuć w trasie…

Także wiecie, ten tego.

Aaa. Zapomniałabym Wam wyjaśnić kolejną magiczną pozycję z listy. Zielona Karta. Ominęło nas zwiedzanie Dubrovnika, bo #1 nie chcieliśmy ryzykować jazdy samochodem, #aby tak dojechać trzeba przejechać śmiesznie krótki odcinek trasy przez Bośnię i Hercegowinę, a ponieważ to naród złośliwy to bez Zielonej karty podróżować tam nie wolno. Ale nie ma tego złego. Następnym razem będziemy mądrzejsi.

Jadę, mamo, ja jadę

Jadę, mamo, ja jadę

Migacz w prawo i jedziemy

Migacz w prawo i jedziemy

Słabo widzę, chyba siedzenie jest za nisko

Słabo widzę, chyba siedzenie jest za nisko

BEz muzyki nie podróżujemy

BEz muzyki nie podróżujemy

You may also like

2 komentarze

  • www.MartynaG.pl
    31 października 2015 at 11:26

    Mały chyba Wam rośnie na kierowcę 😛 ale które dziecko nie uwielbia posiedzieć jak tatuś za kierownicą auta ?

    Długa podróż z dzieckiem to wyzwanie. Nie zawsze możemy wszystko przewidzieć. Trzeba zadbać o moc atrakcji by dziecku ten nudny czas w jednej pozycji umilić 🙂 to wyczyn!

    • Zofia Anlauf
      4 listopada 2015 at 21:01

      Martyna, przyznam, że na tak długą podróż mały zachowywał się świetnie. A w aucie wcale nie mieliśmy czasoumilaczy zbyt wiele… Jakoś tak, udało nam się 🙂

Skomentuj www.MartynaG.pl Anuluj pisanie odpowiedzi

O mnie

Zofia

Kim jestem? Hmm… Jestem tysiącem osób w jednej. Jestem kobietą, żoną, mamą, córką, wnuczką, pracownikiem, kucharką, sprzątaczką, gosposią, nianią, kochanką. Jestem sobą i jestem efektem swoich rodziców.

Zblogowani

Zblogowani