Co robię gdy mam chwilę dla siebie?
Zabrzmiało tak jakbym codziennie potrafiła wygospodarować czas tylko dla siebie i czerpała garściami z wolnych od wszystkiego minut. Aż sama się zaśmiałam. Ale co to znaczy, że mam czas wolny? Od kogo i od czego wolny? Oto dobre pytanie. Otóż jako żona, mama i kobieta nigdy nie mam wolnego. Albo prawie zawsze mam wolne? Którą wersję wolicie?
Ja osobiście preferuję wersję numer dwa. Bycie żoną i mamą to nie obowiązek, to nie są zadania na liście, które muszę odhaczyć żeby mieć wolne. Praca to mój obowiązek, praca to coś co muszę. Tam mam obowiązki, zadania i określony grafik. Tam muszę się z czegoś wywiązywać. Gdy wracam do domu wtedy mam wolne! To jest już mój czas, nasz czas i tylko my sami decydujemy co i kiedy jest dla nas ważne i ważniejsze.
Oczywiście, że mam obowiązki. Są to rzeczy, które należy zrobić, żeby nie żyć jak w chlewie, nie zdechnąć z głodu ani pragnienia lub pleniących się chorób. No ale niech Was nie zmyli wstęp. Mogę Was zapewnić, że nie utrzymuję codziennie sterylnego porządku, kosze na pranie nie są nigdy puste, nie prasuję obsesyjnie każdej pary majtek ani nie mam przekąsek z kawiorem w lodówce just in case. Co to to nie! Sprzątam kiedy widzę, że Rumpel chodząc boso ma brudne stopy, ale tu od razu przyznaję, że mam pomoc babci – bo babcia jest supermenkom i robi dużo, dużo rzeczów 🙂 Ale wracając do tego kiedy mam wolne a kiedy nie… Wiadomo, że są rzeczy, które się wykonuje z wielu zdroworozsądkowych powodów takich jak:
- utrzymanie ogólnej czystości (mycie podłóg, okazjonalne wycieranie kurzu, chowanie leżących gratów po kątach, wieczorne sprzątanie zabawek, sprzątanie kuchni),
- zachowanie estetyki zewnętrznej i krótko mówiąc czystości względnej (pranie, suszenie, składanie i wieszanie do szaf, bardzo okazjonalne prasowanie),
- zapewnienie przetrwania 😉 (zakupy spożywcze, przygotowanie jedzenia, przygotowanie przetworów dla Rumpla),
- i takie tam inne pierdoły.
Ale to są wszystko zadania na które się godzę i staram się je robić w minimalnym zakresie, bo dom jest od mieszkania, a nie od sprzątania, a rodzina jest po to, aby się nią cieszyć, a nie zaprzęgać do roboty jak woły. Więc moje wolne najprościej rzecz ujmując jest wtedy gdy przekraczam po pracy próg domu. Wtedy robię to co chcę. A że czasem chcę sprzątać, a czasem zjeść paczkę ciastek no to cóż poradzić. Jednak mam kilka takich rzeczy, które uwielbiam na co dzień i garstkę takich, którymi rozpieszczam się od święta. Zdecydowanie jak mam wybierać między listą powyżej a tym poniżej to bezsprzecznie wygrywa to poniżej. Bo kiedy tylko mam taką możliwość to:
- spędzam czas z Rumplem. Teraz kiedy wróciłam do pracy, to powroty do domu są dla mnie jak kostka czekolady, jak tęcza i jak spotkania z jednorożcem. No dobra rzygnęłam cukrem, ale przyznaję się bez bicia. Jestem z tych, co najpierw dzieci nie chciały, potem dały się namówić i po dużej dawce seksu i 9 miesiącach wydały na świat swoje największe szczęście. Uwielbiam swoje dziecko, zabawa z nim jest dla mnie nagrodą po dniu w pracy, spacery to coś na co czekam z niecierpliwością, a karmienie piersią to absolutnie niesamowita więź, którą nadal budujemy. Z grzeczności jednak nie napiszę, że również usypiam Rumpla, a właściwie jak go usypiam… (bo to jest już cały osobny wpis).
- spędzam czas z mężem. No tak. To też jest dla mnie radość i mój wybór. Słuszny wybór. Oczywiście, że spędzamy czas wszyscy razem, bawimy się, spacerujemy, funkcjonujemy do samego wieczora, ale kiedy Rumpel odpływa w objęcia Morfeusza, my mamy czas dla siebie. Mamy czas żeby porozmawiać, docenić siebie, pokłócić się, poszaleć, pogodzić, obejrzeć film i uprawiać seks. A czasami po prostu jesteśmy obok siebie i to też nam wystarczy. W tym momencie chcę polecić kolegę po fachu z bloga Blog Ojciec, który ostatnio napisał kilka fajnych słów o związkach i ich pielęgnowaniu.
- spędzam czas sama ze sobą. O tak. ME TIME! To też jest ważne. Ja jestem jedną z tych mam, które nie potrzebują „uwolnić się od dziecka” czy „przerwy od macierzyństwa, obowiązków lub innych takich tam” (wstawić można wiele alternatywnych słów). Ale nie będę udawać, że nie chcę robić rzeczy dla siebie, bo jak najbardziej chcę! Wiele jest takich rzeczy. Pisałam Wam już, że czasami trzeba pomalować paznokcie a czasem ruszyć dupkę żeby mieć mieć zdrowe ciało i zdrowego ducha. Ważne, żeby robić coś dla siebie i czuć się po tym dobrze.
I ta ostatnia kropka to punkt kulminacyjny tegoż wpisu. Co ja robię dla siebie, tylko ze sobą i kiedy mam chwilę. Chwila wolna to pojęcie, które najczęściej oznacza dla mnie moment kiedy Rumpel już słodko śpi, a mąż jest zajęty RSS-ami, nowoczesnymi technologiami i swoimi pasjami. W weekendy wykorzystuję również czas popołudniowej drzemki moich panów przekochanych. I te krótkie chwile, które wybieram w ciągu dnia/tygodnia tak, aby zrobić coś dla siebie ale nie żałować, że poświęciłam czas rodzinnych zabaw lub nie ugotowałam obiadu (O tak! Można czasem żałować, że się nie stało przy garach) dedykuję różnym krótszym lub dłuższym czynnościom, które przywracają u mnie równowagę ciała i umysłu i sprawiają mi przyjemność. Do takich małych przyjemności niezaprzeczalnie mogę zaliczyć coś co zrobiłam w ostatni weekend i chcę Wam zachwalić pod niebiosa.
Kiedy Rumpel ucinał sobie drzemkę, jak się później okazało trwającą 4 godziny, ja zamknęłam się w łazience i… zrelaksowałam na maxa. Teraz kiedy jesteśmy w nowym mieszkaniu, ale łazienka jest przed remontem i jeszcze jest w niej ogromna wanna, postanowiłam ją wykorzystywać częściej do relaksu niż tylko czynności higienicznych. Odkręciłam kran i pozwoliłam wodzie płynąć i płynąć aż zdecydowałam, że taki poziom mi wystarczy. Podłączyłam cały sprzęt i uruchomiłam. Dodam tylko, że ponieważ jest to coś czego dawno nie robiłam, to wiem już, że można tę chwilę przyjemności jeszcze dopracować. Zdecydowanie polecam w łazience ustawić kilka świeczek, zasłonić rolety jeśli macie okno lub zgasić światło i pozostawić tylko palące się świece i delikatny, przyjemny półmrok jaki stworzą, włączyć radio lub inny sprzęt grający. Natomiast do samej kąpieli wykorzystać oprócz olejku migdałowego czy z avocado również jakiś olejek eteryczny. A później można się już tylko zanurzyć w kąpieli i zrelaksować masując dupkę. O tak! Masując! Wykorzystałam bowiem sprzęt, który rodzice zakupili dawno temu. Jest to jeden z tych sprzętów, który fajnie się sprzedawało i chyba nadal sprzedaje w MLM. Ale nic to. Bo sprzęt działa, moje oczekiwania spełnia i jest bezpieczny, a to jest bardzo ważne. Hydromasaż w domowym zaciszu to przyjemność, na którą długo czekałam. Wszyscy tylko ten prysznic i prysznic mieli. Często masowałam same stopy, ale całe ciało to już bajka. Więc spędziłam 25 minut leżąc na specjalnej macie do hydromasażu, w ozonowanej wodzie i pozwoliłam aby bąbelki powietrza robiły swoje. Kiedy wyszłam z wanny to czułam, że skóra jest zdecydowanie delikatniejsza i przyjemniejsza w dotyku. Dodatek olejku migdałowego sprawił, że skóra była dodatkowo jeszcze nawilżana podczas całej kąpieli. Wyszłam zrelaksowana, szczęśliwa i uśmiechnięta od ucha do ucha. Polecam wszystkim bardzo serdecznie odszukanie swoich ulubionych działań relaksacyjnych. Ja mam jeszcze kilka w zanadrzu, o których może Wam opowiem. Bo przecież trzeba robić coś dla siebie, żeby nie zwariować.
Jak mnie namówicie to może pokażę Wam zdjęcie z wanny, ale póki co to takie rzeczy też mnie relaksują. #Coffeetime czyli chwila z moją ulubioną kawą inką z mlekiem i zapach malinowych świec prosto z Ikei. To lubię. IKEA to mój ulubiony dostarczyciel świeczek, świec, świeczuszek na cały rok. Uwielbiam zapachowe świece i tealighty tzw. kandelki oraz wszystkie inne dostępne u nich w sklepach.
A Ty jakie masz sposoby na szybki relaks? Co robisz dla siebie?
Przydał by mi sie taki relaks w wannie, nie koniecznie z hydromasażem, wystarczyły by świeczki i pachnące olejki…ale niestety w mojej łazience brak wanny 🙁 Dla mnie chwila relaksu to ulobiona Inka z mlekiem czasem plus srial, gazetka albo książka 🙂 Oczywiście w czasie kiedy Wojtuś drzemie 🙂 To jest moja i tylko moja chwila 🙂
Lucynko kochana, ja 6 lat czekałam żeby sobie dupeczkę pomasować w wannie. Dopiero od niedawna na swoim mieszkaniu mamy wannę, a to i tak się zmieni, bo po remoncie łazienki znów prysznic będzie 🙂
A nie żal ci pozbywać się takiego luksusu ? : -) Bo ja bym z chęcią wróciła do łazienki z wanną…
No właśnie ważę plusy i minusy 🙂 może się uda i zrobię sobie luksus podwójny – prysznic z małą chociaż wanną 🙂